OPOWIEŚĆ KOSMOLOGICZNA

autor: Janusz Bator

Kosmologia

Wprowadzenie

Nienaukowa hipoteza budowy i ewolucji Wszechświata

„…świat sam domaga się opowiedzenia, dopiero wtedy istnieje naprawdę, dopiero
wtedy w pełni rozkwita. Lecz także i to, że opowiadaniem świata jest jego zmienianie.”

Reb Mordke w Księgach Jakubowych Olgi Tokarczuk

Księga IV, rozdz. 23, s. 324 wydania polskiego

„Opowieść kosmologiczna” Janusz Bator – wprowadzenie do publikacji napisane przez Autora

Wypadałoby się przedstawić.

Nie jestem fizykiem, ale nie można mi zarzucić, że z tą dziedziną nauki nie miałem nic do czynienia. Miałem, i to udowodnię.

W 1951 roku byłem studentem I-go roku nowoutworzonego Wydziału Łączności (w poprzednim roku nazywał się Wydziałem Elektrycznym, kierunek Prądy Słabe) na Politechnice Gdańskiej, gdzie wykładów słuchałem u samego Profesora Arkadiusza Piekary. Jeśli ktoś nie wie, kto to był, radzę szybko zajrzeć do Wikipedii. Powiem krótko: napawa mnie dumą to, że byłem studentem tak wspaniałego uczonego, pedagoga, niezwykle pomysłowego eksperymentatora. Ale jeszcze większą dumę odczuwam zaglądając do rozsypującego się indeksu nr 6260, gdzie na stronie 1 obok daty 31 stycznia 1952 roku widnieje podpis Profesora i ocena z egzaminu na koniec semestru: „bardzo dobry”. Dla tych, którzy nie dowierzają załączam kopię stosownego fragmentu mojego indeksu.

Janusz Bator
Strona z indeksu autora ze studiów na Wydziale Łączności Politechniki Gdańskiej (1951/52)

Mieć piątkę u Piekary, to coś znaczyło, i to sporo.

Wprawdzie z Ćwiczeń miałem już „tylko” czwórkę, ale tej piątki i podziwu koleżanek i kolegów nic mi już nie zabierze. Niestety, indeks może rzuca także cień wątpliwości w kwestii moich kwalifikacji w domenie fizyki. W ciągu każdego tygodnia w 1- ym semestrze studiów politechnicznych miałem tylko 6 godzin zajęć z fizyki i ćwiczeń z fizyki, ale za to aż 7 godzin „Podstaw i ćwiczeń z marksizmu i leninizmu” i Studium Wojskowego’. No cóż, tak było…, w końcu 1 godzina chyba tak bardzo nie zaważyła? Nie mogę także nie wspomnieć w tym miejscu o mojej nauczycielce fizyki i wychowawczyni klasowej w Państwowym Męskim Liceum im. Bolesława Chrobrego w Sopocie, pani Teofili Moskalowej. W tych jakże biednych i opresyjnych latach stalinowskiego terroru Pani Profesor Moskalowa potrafiła urozmaicać lekcje fizyki doświadczeniami, niekiedy trochę ryzykownymi, ale zawsze wzbudzającymi zainteresowanie przedmiotem. Dużo Jej zawdzięczam.

Oto moje wszystkie kwalifikacje, jak mniemam wystarczające do podjęcia się autorstwa Opowieści Kosmologicznej, w żadnym razie nie pretendującej do naukowej.

Jestem teraz jednym z wielotysięcznej, może nawet wielusettysięcznej, internetowej społeczności świata, którą niektórzy wybitni fizycy i kosmolodzy akademiccy (bo tylko na takich będę się dalej powoływał) nazwali krótko, z iście naukową zwięzłością wyrażanych emocji i słów: oszołomami, oszustami, udawaczami prawdziwych naukowców i jeszcze wieloma innymi, podobnie wdzięcznymi terminami. Nie byli od tego wolni liczni sławni profesorowie, autorzy wziętych książek popularnonaukowych. Ta „elegancka” maniera zyskała widocznie akceptację środowisk naukowych. Z pewnym opóźnieniem dotarła również do wybitnych polskich naukowców, autorów publikacji mających na celu popularyzację światowych osiągnięć naukowych, połączoną jednak z misją ostrzeżenia zwykłych „konsumentów nauki” przed niebezpieczeństwem robienia ich czytelnikom i słuchaczom „wody z ich mózgów”. Pomijając formę wyrażania takich ocen, jestem jednak bliski poglądu, że w obecnym systemie organizacji nauki są one usprawiedliwione choćby przez brak czasu współczesnego uczonego na wyławianie wartościowych, bo nowatorskich, pomysłów z internetowego rynsztoka. Moim celem jest wszakże postawienie organizatorom systemu nauki pytania: czy nie ponosimy za „programowe” ignorowanie pseudonauki jakichś kosztów w postaci utraconego ułamka czyjejś wiedzy, intuicji, natchnienia, chwilowego „olśnienia”?

I najważniejsze: czy w istniejącym systemie można coś zmienić, aby tych kosztów nie ponosić, a nawet zmienić je na korzyści naukowe? Wyrażam zdecydowany pogląd, że tak, że można.

Proszę jednak teraz nie mieć złudzeń. W tej „Opowieści”, a po trosze niby baśni, przemówi do Państwa jeden z takich (wprawdzie niezupełnie internetowych) „oszołomów”. Bardzo łatwo można popaść w taką, jakże niebezpieczną działalność, jeżeli, oprócz zainteresowań, ma się do dyspozycji wszystkie (z bardzo nielicznymi wyjątkami) źródła naukowo potwierdzonej wiedzy, możliwość dostępu do najsłynniejszych bibliotek i wydawnictw naukowych. I prawie wszystko to za darmo. Czy to znaczy, że każdy, kto ma dostęp do szerokopasmowego Internetu i potrafi nim sprawnie się posługiwać, może być „naukowcem”? Oczywiście nie! Kodeksy organizacji naukowych i akademickich rygorystycznie określają, co powinno wyróżniać naukowca pod względem formalnym, merytorycznym i (rzadziej) etycznym.

Nie będę ich tu omawiał, po prostu proszę przyjąć do wiadomości, że autor niniejszych enuncjacji nie spełniłby większości, a być może żadnego z warunków, stawianych przez naukowe instytucje. Oszołom nie musi ubiegać się o granty, przyklejać się do znanych nazwisk liderów, płodzić na siłę publikacji pozbawionych nowości, śledzić nieustannie liczbę cytowań, i jeszcze mieć na względzie wiszącą nad nim groźbę zaliczenia go (np. przy okazji weryfikacji kadr) do kategorii „pracownika nauki”, a to przecież nie to samo, co „naukowiec”, „badacz” lub „uczony”. Poza tym, jeżeli przyjdzie mu do głowy rewolucyjnie nowy pomysł, jest wolny od groźby złamania kariery, a co najmniej wykpienia przez autorytety zhierarchizowanych centrów naukowych, co w szczególnie dotkliwej praktyce obserwuje się niekiedy w systemie nauki europejskiej. Niestety, z ideałów studenckich buntów 1968 roku bardzo niewiele w europejskich uniwersytetach i innych narodowych i międzynarodowych instytucjach naukowych zostało.

Czym powodowana jest moja szczerość? Uczciwość wobec ewentualnego (?) czytelnika?

Nie przesadzajmy. Rasowy oszołom dba przede wszystkim o to, by jego nazwisko i „teorie” zostały w mediach nagłośnione, a następnie, żeby dodatkowo rozsławiały nazwiska ortodoksyjnych krytyków.
W ten sposób każda ze stron coś z tego ma.
A więc ja też nie jestem wyjątkiem, ale, żeby być szczerym do końca, sięgnę jednak na koniec tego wprowadzenia do następującego oświadczenia, za które przyjmuje pełną odpowiedzialność moralną:

Wszystko to, co dalej napisałem i pokazałem na bogatym materiale graficznym w postaci obrazów JPEG i animowanych filmików AVI, będącym wynikiem kilkunastu lat mojej samotnej pracy, nie byłoby warte przysłowiowego funta kłaków, gdyby nie fakt, że przedstawiona koncepcja zdaje się tłumaczyć sporo niewyjaśnionych zjawisk lub wątpliwości nauki w dziedzinie kosmologii i fizyki cząstek, a także wiele (coraz więcej) rozziewów między nie nadążającą teorią, a lawinowo rosnącym materiałem obserwacyjnym. Uznaję jednak za właściwe to, że dopóki nauka nie potwierdzi nowatorstwa i oryginalności przynajmniej części jakiejś „pseudonaukowej” koncepcji lub hipotezy, muszą one, ta koncepcja lub hipoteza, istnieć tylko na prawach niezobowiązujących „opowieści”, a ich rozpowszechnianie w tym stanie przez mało ambitne media może budzić poważne zastrzeżenia, stanowią bowiem wówczas jakąś część systemu epatowania publiczności sensacją, a nawet siania zamętu w publicznej wiedzy na temat potwierdzonych osiągnięć naukowych. Po prostu: nauka ma ostatni głos!


Nauka, finansowana (pamiętajmy o tym) w dużym stopniu przez podatników, jest między innymi po to, żeby tego rodzaju pomysły i opracowania recenzować, bo dopiero wtedy stają się naprawdę interesujące i mogą okazać się użyteczne, a publiczność przestaje być „ciemną masą” konsumentów produktów przemysłu naukowego i z wolna staje się uczestnikiem postępów nauki. W czasach globalnego rozpowszechnienia dostępu do Internetu jest to jeszcze jedno nowe wyzwanie dla naukowców i instytucji naukowych.

 

Oto całe uzasadnienie tytułu mojego opracowania.
Janusz Bator, 2018

Uwagi redakcyjne

Większość zamieszczonych w tej opowieści ilustracji ma swoje odpowiedniki animowane zarejestrowane na płycie DVD, która jest dostępna na życzenie. Warunkiem odtwarzania jest wyposażenie komputera w program AVI lub Windows Media Player. Odtwarzanie animowanych ilustracji jest łatwe, wymaga jednak pewnej wprawy w ustawianiu optymalnej dla czytelnika minimalnej szybkości odtwarzania.

Niniejsza strona internetowa została utworzona przy wykorzystaniu materiałów pozostawionych przez autora. Nie wszystko udało się skopiować w klasyczny sposób, dlatego część wzorów pokazana jest jako obrazy. W przypadku chęci zapoznania się z oryginalnym materiałem (w formacie pdf) prosimy o kontakt mailowy pod adresem:

batorysiu @ gmail.com

Animacje na kanale YouTube

Na kanale YouTube został utworzony kanał z animacjami, które przygotował Janusz Bator do swojej publikacji. Na ten moment nie potrafimy dopasować ich do konkretnych rozdziałów. Liczymy, że uda się znaleźć kogoś, kto będzie umiał to zrobić.

Chętnych do obejrzenia zapraszamy do serwisu Youtube.